Kariera matki
Z zewnątrz – jest pięknie. Mam męża, który dobrze zarabia, cudowne dziecko, pracę, mieszkanie, samochód i psa. Jestem wykształcona - ukończyłam Uniwersytet, dwie specjalizacje, znam bardzo dobrze język angielski, pracuję z obcokrajowcami. Po prostu BAJKA. Czy na pewno? Wiele się słyszy o kampaniach wspierających pracujące matki, o życzliwości jaką pracodawcy powinni obdarzać swoje pracownice etc. A jak to się ma do praktyki?
Moje dziecko mając rok i parę miesięcy musiało iść do przedszkola. Musiało, bo moim obowiązkiem był powrót do pracy. Przedszkole oczywiście prywatne, bo … państwowe, wiadomo, przyjmuje maluchy od 3 roku życia, a żłobek w mojej okolicy (czytaj: kilka dobrych kilometrów od mojego domu) był przepełniony. Chciałam umieścić malucha w żłobku obok mojego miejsca pracy, ale … rejonizacja… wiadomo… No, chyba że byłabym pracownikiem sądu etc… Niestety nie byłam.
I tak synek mój w wieku 16 miesięcy poszedł do przedszkola. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie fakt, że maluch zaczął chorować. Spodziewałam się tego, gdyż każda znana mi mama radziła przygotować się na legendarne już niemalże i praktykowane przez dzieciaki od wieków „tydzień w przedszkolu, dwa tygodnie w domu”. Co zrobiłam? Oczywiście poprosiłam o wolne. Dostałam – co prawda z komentarzem i ogniem w oczach przełożonej – ale dostałam. Później było już niestety gorzej. Przy kolejnej prośbie o „chorobowe” usłyszałam – „TO NIE FABRYKA CUKIERKÓW” i mimo choroby synka, chodziłam do pracy. Teraz, przy każdej jego niedyspozycji, przy każdym przeziębieniu – po prostu boję się, że z dnia na dzień dostanę wypowiedzenie…
Jak każda mądra kobieta, postanowiłam szukać pracy w innej, bardziej dbającej o pracownika firmie. Tak już szukam od dwóch lat. Oczywiście nie pójdę do pierwszej lepszej, gdyż cenię siebie i swoje wykształcenie. W moim zawodzie niestety pracy jest mało, a pierwszeństwo mają niestety te „bezdzietne”. To też dano mi niejednokrotnie do zrozumienia. Pracuję zatem póki co u kobiety, która nie rozumie, że matce czasem potrzebne są wolne dni, zwłaszcza, że Państwo takowe gwarantuje w razie choroby dziecka. Ale że nie jest to „fabryka cukierków”, muszę zacisnąć zęby i dostosować się, bo na moje miejsce jest 50 chętnych… I tak… Moje dziecko ma trzy lata, chodzi do przedszkola, oczywiście prywatnego, bo w państwowym trzeba przejść niemalże casting i póki co BRAK MIEJSC. Płacimy z mężem 700 złotych na miesiąc, moja pensja wędruje zatem na przedszkole i kilka większych wypraw do supermarketu.
Chciałoby się rzec: „no dobrze, ale podobno twój mąż dużo zarabia”. Zarabia, owszem, ale on ZUS-u mi nie opłaci, lat pracy w domu na stanowisku „house manager” do emerytury nikt mi nie policzy, a chyba żadna kobieta nie lubi wyciągać ręki po pieniądze. Ja przynajmniej nie, a jak muszę, jest mi ciężko… Chcę pracować, mam wykształcenie, motywację, ale jako matka potrzebuję też czasem zrozumienia.
A jak wygląda to w waszej pracy? Jak wy radzicie sobie w tej sprawie?