Trwa ładowanie...

Kieszonkowe jak średnia krajowa. "W czasie przerwy obiadowej wydają minimum 50-60 zł"

Avatar placeholder
Joanna Karwarska 27.04.2019 17:16
Niektóre dzieci dostają kieszonkowe, które wynosi tyle co średnia krajowa
Niektóre dzieci dostają kieszonkowe, które wynosi tyle co średnia krajowa (123rf)

- Sześć pudełek z pizzą, które zamówił Igor, przyszło w czasie lekcji matematyki. 14-latek odebrał telefon od kuriera i bez pytania wyszedł w trakcie zajęć zapłacić za przesyłkę - opowiada nauczycielka. Zareagowała oburzeniem na zachowanie chłopca i nie pozwoliła na lekcji zjeść, w szkole wybuchła afera. "Nauczycielka po prostu zazdrości, że kieszonkowe naszego syna jest większe niż jej pensja” - powiedzieli rodzice Igora.

1. Afera o kieszonkowe

61 zł miesięcznie - tyle wynosi średnie kieszonkowe, które dzieci dostają w Polsce od rodziców - wynika z raportu BGŻOptima "Polak Oszczędny 2016. Czy oszczędność jest dziedziczna?”. Według zebranych danych, regularnie "wypłaty” dostaje 46 proc. dzieci i młodzieży. W te dane nie chcą uwierzyć rodzice Igora, ucznia trzeciej klasy gimnazjum w jednej z warszawskich szkół społecznych.

Dziecko w szkole
Dziecko w szkole [2 zdjęcia]

Szkolna wyprawka jest bardzo ważna dla dziecka i z pewnością również bardzo potrzebna. Jednocześnie

zobacz galerię

Po pierwsze nie wyobrażają sobie, by ich syn i ich młodsza o dwa lata córka Mela, mogli funkcjonować bez pieniędzy, a po drugie ich zdaniem podana kwota 61 zł dotyczy biedaków z Polski B.

Zobacz film: "Czy Polacy dają dzieciom kieszonkowe?"

- Nie ma przecież nic złego w tym, że dziecko, które jest głodne, zamówi sobie do szkoły coś do jedzenia - przekonuje Mariola, mama Igora, 42-letnia architektka krajobrazu. - Dzieci siedzą w szkole przez 9 godzin, trudno się dziwić, że marzą o kawałku pizzy.

- W szkole można zjeść obiad, poza tym jest automat z kanapkami i zdrowymi przekąskami, dzieci dostają też owoce - oponuje nauczycielka geografii. - Zamawianie pizzy na lekcji jest niewłaściwe, bo stawia jedne dzieci wyżej ponad drugimi, świadczy o nieliczeniu się z zasadami panującymi w szkole, jest dowodem na brak szacunku do nauczycielki i na dodatek to objaw arogancji i buty. Niestety rodzice nie rozumieją, że to zachowanie niewłaściwie - mówi.

I dodaje: - Usłyszałam na zebraniu, że gdyby Igor zamówił schabowego z ziemniakami, to nic by się nie stało… Czasami mam wrażenie, że rodzice, którzy płacą czesne w szkole niepublicznej, uważają, że ich dzieci mają prawo do niemal każdego zachowania.

W szkole przeprowadzono anonimową ankietę online dotyczącą wysokości kieszonkowego, które rodzice przekazują co miesiąc dzieciom. Część opiekunów nawet nie kliknęła w link, ale część skrupulatnie odpowiedziała na wszystkie pytania.

- Okazało się, że w naszej szkole są dzieci, które dostają 10 zł tygodniowo, ale są i takie które dostają od rodziców niemal tyle, co średnia krajowa - opowiada nauczycielka geografii.

A średnia krajowa w kwietniu 2019 r. wyniosła 3665,39 zł.

2. Hybryda w czasie WF-u

W społecznym liceum na warszawskim Ursynowie problemem jest notoryczne opuszczanie WF-u przez uczniów.

- Większość dzieci w drugiej i trzeciej klasie ma lekarskie zwolnienia z zajęć sportowych - pomstuje nauczyciel niemieckiego, który jest wychowawcą II klasy. - Po pierwsze wszyscy wiedzą, że 95 proc. nie ma wskazań do tych zwolnień, a po drugie dzieci nie mogłyby załatwić ich sobie bez pomocy rodziców - mówi.

- Koleżanka podsłuchała, co dziewczyny robią w czasie wolnym od zajęć sportowych. Bynajmniej nie spędzają czasu w bibliotece. Nakładają sobie - cokolwiek to oznacza - hybrydę na paznokcie u manicurzystki, która ma salon obok szkoły, chodzą na maseczki czy bikini. A to nie są tanie rzeczy. Skąd mają na to pieniądze? - pyta retorycznie nauczyciel.

Co robią w tym czasie chłopcy? Ci z zamożnych domów idą na lunch, a potem na kawę do sieciówki.

- 50-60 zł dziennie to minimum, które wydają w czasie "przerwy obiadowej” - mówi nauczyciel historii. - Tymczasem w szkole można zjeść obiad za 10-12 zł. Na taki posiłek jednak decydują się dzieci, których rodzice nie tyle nie są zamożni, co nie szastają pieniędzmi na prawo i lewo i nie rozpieszczają swoich potomków do granic możliwości - dodaje.

3. Taksówką na wystawę

- Wybieraliśmy się z klasą na wystawę do Muzeum Historii Żydów Polskich, mieliśmy z Mokotowa do przejechania kilka stacji metra - opowiada wychowawczyni klasy III gimnazjum w cieszącej się znakomitą renomą szkole społecznej. - Zbiórkę była przed szkołą, na wycieczkę jechaliśmy po pierwszej lekcji - mówi.

- Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że czterech naszych uczniów wsiada do taksówki… Na szczęście zdążyłam ją zatrzymać. Chłopcy tłumaczyli się, że oni nie chcą jechać zatłoczonym metrem, że mają prawo przemieścić się w dowolny sposób, bo przecież mogli nie przychodzić na tę pierwszą lekcję i taksówką przyjechać prosto z domu - relacjonuje pedagog.

Sprawa stanęła na zebraniu rady szkoły, dyrekcja wezwała rodziców. - Najgorsze jest to, że dorośli ludzie nie rozumieją, że ich dzieci powinny podporządkować się zasadom panującym w grupie, że nie może być tak, że część uczniów jedzie na własną rękę taksówką, a część metrem - opowiada zbulwersowana nauczycielka.

- Jeden z ojców powiedział, że łamanie zasad pozwoliło mu dojść tam, gdzie jest, osiągnąć sukces. Nie rozumie jednak, że gdyby nie pieniądze, które daje synowi, to ten nie łamałby żadnych zasad, nie szedłby pod prąd, tylko pojechałaby z resztą metrem na wystawę. Na szczęście większość rodziców naszych uczniów rozumie to - podsumowuje.

4. "Albo dostane konia, albo się potnę"

Czy nadmiar pieniędzy źle wpływa na dzieci? Nie ma wątpliwości w tej kwestii Magdalena Turowska, psycholog dziecięcy.

- Taki młody człowiek żyje przede wszystkim w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości - uważa psycholożka. - Zjawisko niemal nieograniczonego dostępu do pieniędzy dotyczy zdecydowanie mniejszej liczby nastolatków, nie jest to norma. A taki młody człowiek uważa, że jest. Ktoś, kto do tej normy nie przystaje, zazwyczaj traktowany jest jako ktoś gorszy, słabszy, biedniejszy - ostrzega ekspertka.

- Jeśli w klasie trafi się jedno dziecko z nieograniczonymi zasobami, często czuje się wyobcowane. Do tego dochodzi przeświadczenie o omnipotencji. Nastolatek myśli: wszystko mogę, wszystko mam na wyciągnięcie ręki. Tymczasem wiemy, że w życiu tak nie jest. Wystarczy odciąć źródło pieniędzy i często traci on grunt pod nogami - mówi Magdalena Turowska.

Zdaniem psycholożki gigantyczne kieszonkowe często maskuje braki na innych polach. Zazwyczaj dotyczy to deficytu bliskości, troski, czasu, których zapracowani rodzice nie mają dla dziecka, więc podświadomie rekompensują je pokaźnymi sumami pieniędzy, drogimi prezentami, egzotycznymi podróżami. A dzieci czując tę słabość rodziców, mają coraz większe roszczenia.

- Jedna moja nastoletnia pacjentka szantażowała matkę, że się potnie, jeśli ta nie kupi jej nowego konia - opowiada psycholożka. - Dopiero to uświadomiło rodzicom dziewczyny, że w ich domu nie ma prawie żadnych zasad, żadnych granic, a tym, co daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, jest gigantyczne kieszonkowe.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze