Rozmowa z dzieckiem o samobójstwie przynosi mu ulgę. "Zdarza się, że dzieci wiedzą, kiedy i jak to zrobią"
Przez 15 lat działalności z telefonu zaufania skorzystało już 1,5 mln dzieci. Dzwonią w różnych sprawach - od zazdrości o koleżankę po myśli samobójcze. O swoich obawach mogą też napisać w kanałach tekstowych. - Piszą do mnie dzieci, że chciałyby zadzwonić, ale może to nie ma sensu, bo jeszcze nie chcą się zabić - mówi Katarzyna Talacha, konsultantka 116 111 - telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży, który prowadzi program pomocy telefonicznej Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak dzieci zaczynają rozmowę?
Katarzyna Talacha, specjalistka ds. komunikacji i konsultantka 116 111 - telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży, który prowadzi program pomocy telefonicznej Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę - Często od milczenia. Albo od płaczu. Nierzadko od słów: "nie wiem, co mam powiedzieć". Każdy sposób jest dobry.
Jak dziecko milczy, to co robi konsultant?
- Daje mu czas. Jeśli dziecko nadal się nie odzywa, to może powiedzieć: "słyszę, że nic nie mówisz, jestem tu dla ciebie, porozmawiamy, jak będziesz gotowy. A jeśli masz potrzebę pomilczeć, to pomilczymy razem".
I zdarza się, że tak sobie milczycie?
- Tak. Dzieci, które dzwonią, są często bardzo zestresowane. Nie wiedzą, jak rozmawiać z obcą osobą, nie znają zasad takiego kontaktu. Trzeba im wtedy stworzyć bezpieczną przestrzeń, by poczuły się komfortowo i mogły się otworzyć.
Dzwonią, bo mają konkretny problem czy raczej poczucie, że coś jest nie tak?
- Nie muszą wiedzieć, co jest ich problemem. Zdarza się jednak, że wiedzą, bo ten problem jest konkretny, np. przemoc. Bywa, że dzwonią i mówią: "jestem smutny, ale nie wiem dlaczego". To mogą być objawy depresyjne.
Ja aktualnie odbieram głównie wiadomości tekstowe. Piszą do mnie dzieci, że chciałyby zadzwonić, ale może to nie ma sensu, bo jeszcze nie chcą się zabić. To dla mnie straszne - to poczucie, że mają w sobie taką empatię, że może ktoś bardziej potrzebuje tej pomocy i nie będą zajmować linii.
Zdarza się, choć niestety rzadko, że dzwonią z przyjemnymi informacjami. Chwalą się sukcesami, np. dobrą oceną w szkole albo że się w czymś bardzo postarały i coś im się udało. To są zwykle młodsze dzieci.
Albo dzwonią, by zapytać o coś konkretnego.
O co?
- Na przykład relacje rówieśnicze, kwestie z życia społecznego, kwestie prawne, np. jak iść do ginekologa, jak uzyskać ubezpieczenie społeczne, jak wygląda wizyta u psychologa. 38 proc. kontaktów, a więc najwięcej, jest jednak związanych ze zdrowiem psychicznym - dzieciaki dzwonią, bo odczuwają lęk, niepokój, gniew, dokonują samookaleczeń lub podejmują próby samobójcze.
Skąd wiadomo, że dziecko myśli o samobójstwie? Mówi o tym wprost?
- Z tym bywa różnie. Niektóre dzieci mówią wprost, że myślą o samobójstwie lub wręcz podczas rozmowy są w trakcie takiej próby. Jednak wbrew powszechnej opinii osoby, które chcą odebrać sobie życie, nie mówią otwarcie o tym, że nie chcą żyć. Takie dzieciaki w kryzysie doświadczają wtedy ambiwalencji: nie mają ani chęci do życia, ani do tego, by umrzeć. Mają wrażenie, że nie ma wyjścia z ich sytuacji. Wtedy istnieje ryzyko, że będą chciały sobie zrobić krzywdę.
Co robi konsultant w sytuacji, gdy dziecko mówi na przykład, że połknęło tabletki?
- Musi tak prowadzić rozmowę, żeby ocenić, na ile zagrożenie jest prawdziwe. Korzysta z metody skalowania, pytając, na ile dziecko ocenia, że mogłoby zrobić sobie teraz coś złego. Pyta też wprost: "czy chcesz sobie teraz odebrać życie?" albo "czy masz konkretny plan, w jaki sposób chciałbyś to zrobić?".
Odpowiadają szczerze?
- Tak. Dla osób w głębokim kryzysie takie rozmowy wcale nie wzmacniają chęci do tego, by podjąć próbę samobójczą, a zamiast tego przynoszą ulgę.
Dlaczego?
- Bo dzięki temu dzieci mają świadomość, że ktoś już wie o ich problemie i planach.
A te dziecięce plany samobójcze są faktycznie konkretne?
- Tak, zdarza się, że wiedzą kiedy i jak to zrobią, czy się pożegnają z bliskimi.
Co wtedy robi konsultant?
- Musi zapewnić dziecku bezpieczeństwo. W pierwszej kolejności tak prowadzimy rozmowę i szukamy z dzieckiem rozwiązań, by obyło się bez interwencji. Często się to udaje. W toku rozmowy okazuje się np., że dziecko ma w swoim otoczeniu bliską osobę, do której może się zwrócić, a dzięki nam jest zachęcone do tego, by poprosić ją o pomoc i wyjawić jej, w jakim jest stanie.
Zdarza się jednak, że konsultant musi ratować zdrowie i życie dziecka, wzywając odpowiednie służby. Od początku roku do końca sierpnia podjęliśmy w sumie 621 interwencji. To jednak ostateczność.
Zdarza się, że dzieci są złe, że taka interwencja nastąpiła?
- Tak, chociaż zawsze mówimy, że robimy to, by im pomóc. Bywa też tak, że są w danym momencie złe, ale po latach dzwonią ponownie z podziękowaniami za uratowanie życia.
Mówiła Pani, że największą grupę dzwoniących stanowią dzieci z problemami natury psychologicznej. Dlaczego jest ich tak wiele?
- Myślę, że wpłynęła na to pandemia. Dzieci były odcięte od naturalnego treningu nawiązywania relacji społecznych, od spotkań w szkole, kontaktów z rówieśnikami. Po lockdownie wróciły do szkół i wiele z nich doznało szoku. Niektóre dzieciaki w klasie nie miały nawet szansy się poznać, więzi były słabe lub wręcz zerowe. Nagle znalazły się w nowym środowisku, w którym muszą ze sobą współdziałać.
Druga kwestia to szybkie tempo życia i błyskawiczne zmiany, które się dzieją, a na które nie mamy wpływu. Dzieci są przytłoczone brakiem pewności co do własnej przyszłości, a do tego muszą się szybko adoptować do zmian społecznych.
Wiele dzieci doświadcza teraz przemocy rówieśniczej. Kiedyś dzieci dręczone w szkole wracały do domu i miały chwilę wytchnienia. Teraz przez to, że mają internet i social media, nie mogą się od niej nawet na chwilę uwolnić. Często dają nam znać, że ktoś publikuje ośmieszające je zdjęcia, powstają nawet na ich temat całe hejt page, które zakładają koledzy z klasy.
Nie mają wsparcia w rodzicach?
- Bywa, że rodzice są nieobecni, nieudolni i niekochający, ale zdarza się też, że po prostu o niczym nie wiedzą. Dzieci boją się lub wstydzą z nimi rozmawiać. Bywa, że uważają, że mama lub tata mają swoje problemy i nie chcą ich dodatkowo obciążać własnymi. Te problemy mogą dotyczyć finansów, zdrowia rodzeństwa, kłopotów w pracy. Dzieci mają wtedy poczucie, że ich problemy są błahe i same powinny sobie z nim poradzić.
A faktycznie jest błahy?
- Problemy dzieci są różne, ale niektórzy rodzice faktycznie je bagatelizują. Uważają, że kłopoty w relacjach z rówieśnikami są normalne, zawsze tak było i z tego się wyrasta. Mówią: "ja miałem tak samo". To bardzo trudne dla dziecka, które myśli wtedy: "mama lub tata sobie radzili, a ja nie, czyli to ze mną jest coś nie tak". To ogromne obciążenie dla samooceny.
Brak kontaktu w domu przekłada się też na to, że niektóre dzieci nie rozumieją swoich emocji. Dzwonią i mówią, że są smutne, a w toku rozmowy okazuje się, że tak naprawdę są złe i sfrustrowane.
Skąd bierze się ta złość?
- Np. dzwonią powiedzieć, że ich koleżanka znalazła sobie inną koleżankę. Czują zazdrość, czują się zdradzone i odrzucone. Są też wściekłe na tę koleżankę, ale nie mogą jej o tym powiedzieć, bo nie chcą jej stracić. Trzeba im wtedy pokazać, że to nie musi oznaczać końca relacji, że czasem można też nawiązać więź z tą trzecią osobą i przyjaźnić się we trójkę.
Czasem złoszczą się na rodziców, którzy ich nie wspierają. Dzieci widzą w rodzicach autorytet i nie chcą na nich źle mówić.
Niektóre powody są błahe, np. żalą się, że rodzic każe im wracać do domu o określonej porze. Wtedy tak prowadzimy rozmowę, żeby zrozumiały, że wynika to z troski o nie. Czasem powody są poważniejsze, np. dziecko czuje, że potrzebuje kontaktu z psychologiem, a rodzice twierdzą, że to jego wymysł.
A zdarza się, że w tej złości rzucają słuchawką?
- Tak. Dzieje się tak, gdy dzwonią w momencie silnego wzburzenia. Oczekują konkretnej deklaracji dot. innych osób i jej nie dostają, np. tego, że chłopak do nich wróci albo że jakaś dziewczyna je kocha. Złoszczą się więc i rzucają słuchawką.
Oddzwaniają później?
- Tak, gdy emocje już opadną. Tłumaczą, że się wkurzyły, bywa, że przepraszają za to, że się uniosły.
Gdy dzieci do nas dzwonią, wspieramy tu i teraz, ale też pomagamy znaleźć takie zasoby w dziecku bądź jego środowisku, na których może się oprzeć. Najczęściej jest to jakaś osoba dorosła, do jakiej może się zwrócić: rodzic, nauczyciel, psycholog szkolny. W pierwszym odruchu dzieciaki mówią, że nie mają takiej osoby. W trakcie rozmowy zwykle okazuje się jednak, że jakaś jest.
A jak nie ma?
- To są najtrudniejsze rozmowy: gdy czujemy, że dziecko faktycznie nie ma żadnego wsparcia wokół siebie. Jest kompletnie samo. Zastanawiamy się wtedy wspólnie, co może zrobić, by te trudności przetrwać.
Domyślam się, że jest Pani bombardowana problemami, bo kontaktuje się z Panią wiele dzieci. Ma Pani czasem poczucie niedosytu po rozmowie, że coś mogła zrobić inaczej, lepiej?
- Zdarza mi się. Muszę pamiętać o tym, że mogę popełniać błędy. Bywa, że po rozmowie mam wrażenie, że moja pomoc była niewystarczająca, a potem dane dziecko wraca i dziękuje za wsparcie, które jego zdaniem było super, bo akurat teraz takiego potrzebowało. To dla mnie ogromna nagroda.
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży 116 111 działa non stop i jest bezpłatny. Można się przez niego kontaktować anonimowo o każdej porze i w każdej sprawie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski