Ucieczka Pippi (recenzja)
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, gdy weźmie się do ręki książkę Astrid Lindgren "Ucieczka Pippi", są zdjęcia. Kolorowe, choć nieco archaiczne już dziś fotografie filmowych postaci Pippi oraz rodzeństwa Anniki i Tommy’ ego. Tych samych, których doskonale pamiętam z dzieciństwa. Książka powstała bowiem na podstawie scenariusza do tego filmu. Ciekawa byłam, czy Pippi i jej przyjaciele spodobają się również moim dzieciom.
Szalone - jak określiła moja pięcioletnia córka Ula - przygody Pippi i jej przyjaciół zainteresowały zarówno ją, jak i prawie trzyletniego Szymona. Z przejęciem słuchali, co wydarzyło się, kiedy Annika, po kłótni z mamą, postanowiła uciec z domu. Siostrze postanowił towarzyszyć Tommy, a do uciekinierów dołączyła też Pippi, która obiecała mamie Anniki i Tommy’ego, że się nimi zaopiekuje. I mimo różnych zaskakujących przygód Pippi zadbała jak umiała o rodzeństwo i dotrzymała słowa danego ich mamie.
Szymon za każdym razem, gdy czytałam dzieciom kolejne fragmenty książki, chciał żebym wróciła do tego, jak Pippi jadła makaron (robiąc sobie z niego brodę). Ulę zasmuciło to, że bohaterka nie miała przy sobie swoich rodziców. Tłumaczyła sobie jednak, że Pippi była zawsze wesoła, bo mama na pewno patrzyła na nią z nieba. Ja z kolei odbyłam podróż do czasów mojego dzieciństwa, kiedy lubiłam oglądać przygody bardzo silnej, rudowłosej dziewczynki, jej konia i małpki. Polecam sympatykom Pippi, jak i tym, którzy (o ile są tacy) jeszcze nie mieli okazji jej poznać.
_Pippi oczami Uli (robi szalone miny nachylona nad wodą)
Ucieczka Pippi
Astrid Lindgren
Wydawnictwo Zakamarki
Poznań 2009_